Cała ta opowieść to ciąg dalszy historii ze Sztokholmu. Jeśli ktoś chce poczuć, co czuł autor tego wywodu zapraszam do przeczytania pierwszej części - Samotności ucieczka do Sztokholmu. Będzie może trochę mniej emocji, więcej opisów zwiedzania. Bo i wyjazd mimo, że w samotności to i zdecydowanie spokojniejszy. Sam wstęp, pewnie przydługi. nie opisuje wyjazdu, a jest łącznikiem między tą, a poprzednią relacją. Jeśli szukasz tu tylko wskazówek i opisu co zwiedzać – przewiń troszkę w dół. Pozostałych zapraszam, do przeczytania. Przepraszam Was jeszcze za jakość zdjęć – niestety zapomniałem aparatu i pstrykałem tylko telefonem.
Ach, tym z Was, którym przypomina to telenowele miłosną, którą powinna się dawno skończyć dedykuję fragment piosenki, która bardzo często mi ostatnio towarzyszy: „The book of love is long and boring…”
… cierpiałem i tęskniłem. Robiłem jednak wszystko, by pokazać jak mi zależało na spotkaniu. Może z duszy romantyka, może głupka, ale mogłem stać po kilka godzin w okolicy, gdzie Pani X często chodziła. Stalkerem nie byłem, nikogo nie śledziłem – chciałem po prostu wpaść na nią i się zobaczyć. Z perspektywy kilku miesięcy, może to było głupie, ale wtedy? „Walcz, walcz” to jedyne co do mnie docierało. Każde „odpuść sobie” odrzucałem. Czemu? Po prostu taki jestem - nie umiem odpuścić. Jestem typem osoby, która pierwsza leci wyjaśniać sprzeczki, pierwsza wyciągnie rękę. No po prostu taki jestem. W końcu jednak udało mi się spotkać z Panią X. Raz, drugi, potem trzeci. Kilka kolejnych razy i można było powiedzieć, że znów się spotykamy. Tylko bez słowa „kocham”. Tak na próbę. Część relacji została między nami taka sama, ale część się zmieniła. Może dlatego, że nie było tego angażu, a był dystans, przez to kolejne błędy i tak dalej… Krótki, wakacyjny pobyt w polskich górach był dla nas czymś, co lubimy – dużo łażenia, zdobywania szczytów, a wieczorem kolacja przy piwku i dobrym jedzeniu. Zaplanowaliśmy nawet wyjazd do Luksemburga (tak, tak – już zaczynam relację). Udało mi się znaleźć loty na czas, gdzie w Luksemburgu rozłożony był jarmark świąteczny (a nawet 3) – czyli coś co X bardzo lubiła, a co potęgowały Mikołajki. Miało być to dla nas rozpoczęcie świąt i odsapnięcie od codzienności. Po zakupie biletów jedyne co widziałem oczami wyobraźni to to, jak pijemy ciepłe winko, X jest zimno w rączki i uszy, a ja robię wszystko, by nie marzła.
Tak miało być. Niestety przyszedł cholerny (a to chyba najlżejsze słowo, które mi przychodzi na myśl) wrzesień. Moje urodziny, a chwilę potem BUM! Koniec… Nie mogłem się z tym pogodzić, cały czas wierzyłem i czułem, że jest szansa. W sumie to chyba jest już podstawa, by wybrać się z tym do jakiegoś lekarza. Dni i tygodnie mijały, ja cały czas nie byłem w stanie zapanować nad sobą. Wszystko zaczęło się od nowa. Z jedną różnicą – naszego kontaktu. Cały czas rozmawialiśmy, czasem spotykaliśmy. Zbliżał się czas wyjazdu, nasze relacje raczej nie ulegały zmianie. Wieczorem, dzień przed wyjazdem widzieliśmy się z naszymi wspólnymi znajomymi. Mimo, że tego nie powiedziała, to widziałem jak z jej ust płyną słowa „Nie jedź”.
Nadszedł dzień wyjazdu – 05.12.2015. Po długim poprzednim wieczorze, poranek był ciężki, ale siła chęci podróży jak zawsze zwyciężyła. Przygotowanie tosta, szybki prysznic i już byłem w drodze do Modlina. Wylot do Brukseli (CRL) miał nastąpić o 9:25. Z załadowanym plecakiem śmiało przez odprawę ruszyłem w podróż. Tym razem z mniejszą niepewnością. W końcu już swoją pierwszą samotną podróż przeżyłem, więc nie mogło być gorzej. Lądowanie zgodnie z planem nastąpiło o 11:35, lecz autobus do Luksemburga (oczywiści flibco.com zakupione za 5e) miałem dopiero o 13:45. Poprzedni autobus odjechał mi w momencie mojego wyjścia z terminala… Pozostało mi wypić piwko i zjeść frytki, o których dzień wcześniej rozmawiałem z X. Siedząc na lotnisku otrzymałem krótkiego smsa – „Smutno mi, że tam nie ma…”. Adresata pisać nie muszę, każdy się domyśla.
Podróż mimo, że trwała 2:40 upłynęła mi szybko, bo przysypiałem
;-) WiFi na pokładzie nie było – ani w jedną, ani w drugą stronę. O godzinie 16:30 zameldowałem się na dworcu Gare Lëtzebuerg.
Z ciekawostek – po wyjściu z autobusu potrzebowałem znaleźć WiFi i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że większość miasta jest pokryta zasięgiem z okazji prezydencji Luksemburgu w UE. Chwila na zorientowanie się w planie i można było wyruszyć w kierunku hostelu. Nocleg wykupiony miałem w Youth Hostel Luxembourg City, ale jemu samemu poświęcę kilka linijek niżej. Po przejściu kilkuset metrów moim oczom ukazał się Place de la Constitution, na którym znajdował się świąteczny jarmark.
Moim celem był jednak Place Guillaume II, na którym znajduje się punkt informacyjny, z którego chciałem wziąć mapkę. Na ulicach było całe mnóstwo ludzi, którzy przemieszczali się między jarmarkami i w pewnym momencie myślałem, że za wiele nie zobaczę, jak takiego tłumy będą wszędzie. Na szczęście się myliłem: Po odwiedzeniu informacji turystycznej udałem się do mojej noclegowni – Youth Hostel Luxembourg City. Położony jest on poniżej poziomu głównego miasta, więc jakby spadł śnieg i było ślisko droga byłaby dosyć uciążliwa. Z zewnątrz hostel wydaje się ogromny – i taki też jest w środku. Kilka pięter, wejście do części z pokojami zabezpieczony kartą, podobnie jak same pokoje. W „lobby” można skorzystać z WiFi, którego jakość pozwala na rozmowę na Skype. Same pokoje czyste, ja spałem w sześcioosobowym. W każdym pokoju znajduje się szafka na bagaż, którą można zamknąć na kłódkę. Toalety też dają radę – złego słowa raczej powiedzieć nie mogę. Jedynym minusem jest mała ilość gniazdek – trzeba było utrafić by podładować telefon.
Szybka toaleta i nadszedł czas wyruszyć na spacer po mieście. Tego dnia, nie planowałem raczej długiego zwiedzania – wolałem się pokręcić, poczuć atmosferę miasta. Może to trochę strata czasu, ale nie jakoś nie miałem siły na łażenie po nocy. Swoje kroki skierowałem na górną część miasta, zatrzymując się jednak co i rusz by porobić trochę zdjęć. Ślicznie prezentował się Bock, który ładnie podświetlony o tej porze robił klimacik:
Na ulicach całego Luksemburga rozwieszone było mnóstwo świątecznych ozdób. Gdyby była tu X, tak jak miała byłaby zachwycona. Taaak, cały wyjazd o niej myślałem. Trudno mi było uwolnić od niej myśli.
Tak jak wcześniej pisałem, wieczór poświęciłem raczej na łażenie, niż konkretne zwiedzanie. Odwiedziłem jarmarki świąteczne, których łącznie były trzy.
1. Place de la Constitution
2. Place Guillaume II (gdzie znajdowało się także lodowisko)
3. Place d'armes
Dzień zakończyłem pijąc piwko w knajpie Urban, którą miałem po drodze do hostelu. I tak był on długi… Jak to mówią „Odpoczynek jest bronią” W niedzielę obudziłem się o 8 rano i po porannej toalecie i śniadaniu (które jest w cenie noclegu – jakościowo jest nawet ok, patrząc na ogólną cenę) wyruszyłem na właściwie zwiedzanie miasta. Słońca może nie było, ale na szczęście nie padał deszcz. Idąc trasą z hostelu jeszcze raz rzuciłem okiem na Bock oraz dzielnicę Grund w dolinie Alzette.
Kolejnym krokiem mojej wycieczki było Muzeum Narodowe Historii i Sztuki (Musée National d'Histoire et d'Art) , które zaciekawiło mnie najbardziej wystawą znajdującą się na najniższym piętrze czyli prehistorią i starożytnością.
Wychodząc z muzeum poszedłem zobaczyć Bramę Trzech Wież - Porte des Trois Tours. Na zdjęciach poniżej widać także panoramę na nowoczesną część miasta, gdzie znajduje się część najważniejszych urzędów UE.
Obowiązkowym punktem zwiedzania jest też Pałac Wielkich Książąt w Luksemburgu, czyli Palais grand-ducal.
Bardzo fajną rzeczą, na którą zwracają turyści w Luksemburgu jest to, że przy nazwach ulic znajduje się bardzo krótki opis ich patronów:
Kolejnym krokiem gdzie się udałem był ponownie Place de la Constitution, gdzie postanowiłem zrobić sobie chwilę przerwy, zjeść tarte flambee i napić się grzanego winka.
Niestety w dalszym ciągu trwa remont Mostu Adolfa (Pont Adolphe) , więc każdy odwiedzający widział jedynie taki widok:
Po chwili przerwy odwiedziłem Katedrę Notre Dame (Cathédrale Notre-Dame de Luxembourg)
Potem nadszedł czas na spacer w trochę nowsze czasy – do dzielnicy Kirchberg. Można było tam podjechać autobusem, ale postanowiłem się przejść. Spacer mi chwilę zajął – wyruszyłem z Porte des Trois Tours, przemierzając Fort Thungen, aż do Kirchberg.
Tam zrobiłem sobie spacer, do kompleksu sportowego, po zwiedzeniu którego udałem się na chwilę do hostelu.
Nadszedł drugi i ostatni wieczór – postanowiłem zobaczyć Grund i pospacerować jeszcze po Centrum.
Skończyłem jedząc tartiflette i pijąc grzane winko:
Ostatni dzień przywitał mnie piękną pogodą, chociaż nie posiadałem już dużych planów.
Ot krótki spacer i przejście na Cmenatrz Żołnierzy Amerykańskich (Luxembourg American Cemetery Memorial) , który jest trochę oddalony od samego miasta. Można tam jednak łatwo dojechać z przystanku blisko hostelu – Um Bock linią 20, a następnie wysiąść na przystanku Rondresich. Dla ułatwienia mapka:
Wysiadamy, tam gdzie znajduje się żółta kropka i idziemy wzdłuż pomarańczowej linii. Przystanek powrotny znajduje się trochę w innym miejscu – zaznaczyłem go ikoną pojazdu. Sam cmentarz zrobił na mnie niesamowite wrażenie, jest bardzo zadbany, ogromny i pokazuje ile ofiar niesie wojna….
Autobus powrotny miałem wykupiony na godzinę 13:20 – co oznaczało dla mnie jeszcze kilka chwil czekania na lotnisku. Krótkie zakupy i punktualnie o 18:15 wyleciałem z CRL do WMI. Wracając dużo myślałem na temat tego co znów mnie czeka po powrocie. Ciągle myślenie o X, co robi, z kim jest… Mimo odprężenia powyjazdowego znów przyszło uczucie smutku i zdołowania. Myśli te towarzyszyły mi do samego wyjścia z hali przylotów, gdzie czekała mnie niesamowita niespodzianka – X. Od tego wyjazdu upłynęło już ponad miesiąc, wiele się przez ten czas wydarzyło. Sytuacja między mną, a X ciągle ulega poprawie, wszystko zmierza w pewnym kierunku. Nie wiem czy dobrym, na pewno w jednym. W tej chwili liczę, że kolejna wyprawa nie będzie samotna i wszystko ułoży się szczęśliwie… W końcu:
„The book of love is long and boring And written very long ago It's full of flowers and heart-shaped boxes And things we're all too young to know”
To teraz mnie zastrzeliłeś... Przeżywam przez ostatnie miesiące coś niesamowicie podobnego. Również Luksemburg w tle. Ale nie tylko... Jakbym czytał swoją relację... Tylko, że u mnie jest na maksa schrzanione. Ale będzie dobrze!
Ach, tym z Was, którym przypomina to telenowele miłosną, którą powinna się dawno skończyć dedykuję fragment piosenki, która bardzo często mi ostatnio towarzyszy:
„The book of love is long and boring…”
… cierpiałem i tęskniłem. Robiłem jednak wszystko, by pokazać jak mi zależało na spotkaniu. Może z duszy romantyka, może głupka, ale mogłem stać po kilka godzin w okolicy, gdzie Pani X często chodziła. Stalkerem nie byłem, nikogo nie śledziłem – chciałem po prostu wpaść na nią i się zobaczyć. Z perspektywy kilku miesięcy, może to było głupie, ale wtedy? „Walcz, walcz” to jedyne co do mnie docierało. Każde „odpuść sobie” odrzucałem. Czemu? Po prostu taki jestem - nie umiem odpuścić. Jestem typem osoby, która pierwsza leci wyjaśniać sprzeczki, pierwsza wyciągnie rękę. No po prostu taki jestem. W końcu jednak udało mi się spotkać z Panią X. Raz, drugi, potem trzeci. Kilka kolejnych razy i można było powiedzieć, że znów się spotykamy. Tylko bez słowa „kocham”. Tak na próbę. Część relacji została między nami taka sama, ale część się zmieniła. Może dlatego, że nie było tego angażu, a był dystans, przez to kolejne błędy i tak dalej… Krótki, wakacyjny pobyt w polskich górach był dla nas czymś, co lubimy – dużo łażenia, zdobywania szczytów, a wieczorem kolacja przy piwku i dobrym jedzeniu. Zaplanowaliśmy nawet wyjazd do Luksemburga (tak, tak – już zaczynam relację). Udało mi się znaleźć loty na czas, gdzie w Luksemburgu rozłożony był jarmark świąteczny (a nawet 3) – czyli coś co X bardzo lubiła, a co potęgowały Mikołajki. Miało być to dla nas rozpoczęcie świąt i odsapnięcie od codzienności. Po zakupie biletów jedyne co widziałem oczami wyobraźni to to, jak pijemy ciepłe winko, X jest zimno w rączki i uszy, a ja robię wszystko, by nie marzła.
Tak miało być. Niestety przyszedł cholerny (a to chyba najlżejsze słowo, które mi przychodzi na myśl) wrzesień. Moje urodziny, a chwilę potem BUM! Koniec… Nie mogłem się z tym pogodzić, cały czas wierzyłem i czułem, że jest szansa. W sumie to chyba jest już podstawa, by wybrać się z tym do jakiegoś lekarza. Dni i tygodnie mijały, ja cały czas nie byłem w stanie zapanować nad sobą. Wszystko zaczęło się od nowa. Z jedną różnicą – naszego kontaktu. Cały czas rozmawialiśmy, czasem spotykaliśmy. Zbliżał się czas wyjazdu, nasze relacje raczej nie ulegały zmianie. Wieczorem, dzień przed wyjazdem widzieliśmy się z naszymi wspólnymi znajomymi. Mimo, że tego nie powiedziała, to widziałem jak z jej ust płyną słowa „Nie jedź”.
Nadszedł dzień wyjazdu – 05.12.2015. Po długim poprzednim wieczorze, poranek był ciężki, ale siła chęci podróży jak zawsze zwyciężyła. Przygotowanie tosta, szybki prysznic i już byłem w drodze do Modlina. Wylot do Brukseli (CRL) miał nastąpić o 9:25. Z załadowanym plecakiem śmiało przez odprawę ruszyłem w podróż. Tym razem z mniejszą niepewnością. W końcu już swoją pierwszą samotną podróż przeżyłem, więc nie mogło być gorzej. Lądowanie zgodnie z planem nastąpiło o 11:35, lecz autobus do Luksemburga (oczywiści flibco.com zakupione za 5e) miałem dopiero o 13:45. Poprzedni autobus odjechał mi w momencie mojego wyjścia z terminala… Pozostało mi wypić piwko i zjeść frytki, o których dzień wcześniej rozmawiałem z X. Siedząc na lotnisku otrzymałem krótkiego smsa – „Smutno mi, że tam nie ma…”. Adresata pisać nie muszę, każdy się domyśla.
Podróż mimo, że trwała 2:40 upłynęła mi szybko, bo przysypiałem ;-) WiFi na pokładzie nie było – ani w jedną, ani w drugą stronę. O godzinie 16:30 zameldowałem się na dworcu Gare Lëtzebuerg.
Z ciekawostek – po wyjściu z autobusu potrzebowałem znaleźć WiFi i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że większość miasta jest pokryta zasięgiem z okazji prezydencji Luksemburgu w UE.
Chwila na zorientowanie się w planie i można było wyruszyć w kierunku hostelu. Nocleg wykupiony miałem w Youth Hostel Luxembourg City, ale jemu samemu poświęcę kilka linijek niżej. Po przejściu kilkuset metrów moim oczom ukazał się Place de la Constitution, na którym znajdował się świąteczny jarmark.
Moim celem był jednak Place Guillaume II, na którym znajduje się punkt informacyjny, z którego chciałem wziąć mapkę. Na ulicach było całe mnóstwo ludzi, którzy przemieszczali się między jarmarkami i w pewnym momencie myślałem, że za wiele nie zobaczę, jak takiego tłumy będą wszędzie. Na szczęście się myliłem:
Po odwiedzeniu informacji turystycznej udałem się do mojej noclegowni – Youth Hostel Luxembourg City. Położony jest on poniżej poziomu głównego miasta, więc jakby spadł śnieg i było ślisko droga byłaby dosyć uciążliwa. Z zewnątrz hostel wydaje się ogromny – i taki też jest w środku. Kilka pięter, wejście do części z pokojami zabezpieczony kartą, podobnie jak same pokoje. W „lobby” można skorzystać z WiFi, którego jakość pozwala na rozmowę na Skype. Same pokoje czyste, ja spałem w sześcioosobowym. W każdym pokoju znajduje się szafka na bagaż, którą można zamknąć na kłódkę. Toalety też dają radę – złego słowa raczej powiedzieć nie mogę. Jedynym minusem jest mała ilość gniazdek – trzeba było utrafić by podładować telefon.
Szybka toaleta i nadszedł czas wyruszyć na spacer po mieście. Tego dnia, nie planowałem raczej długiego zwiedzania – wolałem się pokręcić, poczuć atmosferę miasta. Może to trochę strata czasu, ale nie jakoś nie miałem siły na łażenie po nocy.
Swoje kroki skierowałem na górną część miasta, zatrzymując się jednak co i rusz by porobić trochę zdjęć. Ślicznie prezentował się Bock, który ładnie podświetlony o tej porze robił klimacik:
Na ulicach całego Luksemburga rozwieszone było mnóstwo świątecznych ozdób. Gdyby była tu X, tak jak miała byłaby zachwycona. Taaak, cały wyjazd o niej myślałem. Trudno mi było uwolnić od niej myśli.
Tak jak wcześniej pisałem, wieczór poświęciłem raczej na łażenie, niż konkretne zwiedzanie. Odwiedziłem jarmarki świąteczne, których łącznie były trzy.
1. Place de la Constitution
2. Place Guillaume II (gdzie znajdowało się także lodowisko)
3. Place d'armes
Dzień zakończyłem pijąc piwko w knajpie Urban, którą miałem po drodze do hostelu. I tak był on długi… Jak to mówią „Odpoczynek jest bronią”
W niedzielę obudziłem się o 8 rano i po porannej toalecie i śniadaniu (które jest w cenie noclegu – jakościowo jest nawet ok, patrząc na ogólną cenę) wyruszyłem na właściwie zwiedzanie miasta. Słońca może nie było, ale na szczęście nie padał deszcz. Idąc trasą z hostelu jeszcze raz rzuciłem okiem na Bock oraz dzielnicę Grund w dolinie Alzette.
Kolejnym krokiem mojej wycieczki było Muzeum Narodowe Historii i Sztuki (Musée National d'Histoire et d'Art) , które zaciekawiło mnie najbardziej wystawą znajdującą się na najniższym piętrze czyli prehistorią i starożytnością.
Wychodząc z muzeum poszedłem zobaczyć Bramę Trzech Wież - Porte des Trois Tours. Na zdjęciach poniżej widać także panoramę na nowoczesną część miasta, gdzie znajduje się część najważniejszych urzędów UE.
Obowiązkowym punktem zwiedzania jest też Pałac Wielkich Książąt w Luksemburgu, czyli Palais grand-ducal.
Bardzo fajną rzeczą, na którą zwracają turyści w Luksemburgu jest to, że przy nazwach ulic znajduje się bardzo krótki opis ich patronów:
Kolejnym krokiem gdzie się udałem był ponownie Place de la Constitution, gdzie postanowiłem zrobić sobie chwilę przerwy, zjeść tarte flambee i napić się grzanego winka.
Niestety w dalszym ciągu trwa remont Mostu Adolfa (Pont Adolphe) , więc każdy odwiedzający widział jedynie taki widok:
Po chwili przerwy odwiedziłem Katedrę Notre Dame (Cathédrale Notre-Dame de Luxembourg)
Potem nadszedł czas na spacer w trochę nowsze czasy – do dzielnicy Kirchberg. Można było tam podjechać autobusem, ale postanowiłem się przejść. Spacer mi chwilę zajął – wyruszyłem z Porte des Trois Tours, przemierzając Fort Thungen, aż do Kirchberg.
Tam zrobiłem sobie spacer, do kompleksu sportowego, po zwiedzeniu którego udałem się na chwilę do hostelu.
Nadszedł drugi i ostatni wieczór – postanowiłem zobaczyć Grund i pospacerować jeszcze po Centrum.
Skończyłem jedząc tartiflette i pijąc grzane winko:
Ostatni dzień przywitał mnie piękną pogodą, chociaż nie posiadałem już dużych planów.
Ot krótki spacer i przejście na Cmenatrz Żołnierzy Amerykańskich (Luxembourg American Cemetery Memorial) , który jest trochę oddalony od samego miasta. Można tam jednak łatwo dojechać z przystanku blisko hostelu – Um Bock linią 20, a następnie wysiąść na przystanku Rondresich. Dla ułatwienia mapka:
Wysiadamy, tam gdzie znajduje się żółta kropka i idziemy wzdłuż pomarańczowej linii. Przystanek powrotny znajduje się trochę w innym miejscu – zaznaczyłem go ikoną pojazdu.
Sam cmentarz zrobił na mnie niesamowite wrażenie, jest bardzo zadbany, ogromny i pokazuje ile ofiar niesie wojna….
Autobus powrotny miałem wykupiony na godzinę 13:20 – co oznaczało dla mnie jeszcze kilka chwil czekania na lotnisku. Krótkie zakupy i punktualnie o 18:15 wyleciałem z CRL do WMI.
Wracając dużo myślałem na temat tego co znów mnie czeka po powrocie. Ciągle myślenie o X, co robi, z kim jest… Mimo odprężenia powyjazdowego znów przyszło uczucie smutku i zdołowania. Myśli te towarzyszyły mi do samego wyjścia z hali przylotów, gdzie czekała mnie niesamowita niespodzianka – X.
Od tego wyjazdu upłynęło już ponad miesiąc, wiele się przez ten czas wydarzyło. Sytuacja między mną, a X ciągle ulega poprawie, wszystko zmierza w pewnym kierunku. Nie wiem czy dobrym, na pewno w jednym. W tej chwili liczę, że kolejna wyprawa nie będzie samotna i wszystko ułoży się szczęśliwie… W końcu:
„The book of love is long and boring
And written very long ago
It's full of flowers and heart-shaped boxes
And things we're all too young to know”